sobota, 16 lipca 2011

Wulkany Owerni - wspinaczka na Puy Mary


Wulkany były ważnym celem wakacyjnym mojego męża i dziś udało się nam ten cel (w malutkiej części) osiągnąć. Jak powiedziała jedna z naszych córek - widoki jak w bajce. Wybraliśmy się do Owerni, ładny kawałek drogi od naszego kempingu. Po drodze natknęliśmy się na urokliwą dolinę rzeki Truyere (Gorges de la Truyere) - zdjęcie powyżej. Zamki są tu tak częstym elementem krajobrazu, że niedługo przestaniemy zwracać na nie uwagę, podobnie jak na kościoły romańskie z XIII w. ;)


Naszym celem było Puy Mary - jeden z najokazalszych dawnych wulkanów, sprzed ponad 4 tys. lat (powyżej widok na szczyt). Okazało się, że nie tylko my mieliśmy taki pomysł. Pogoda dopisała i po wczorajszych chmurach, słońce pięknie świeciło. Pod Puy Mary było mnóstwo samochodów, a na betonowej (!) ścieżce-schodach prowadzących na górę - prawdziwy tłok. Skojarzenia od razu nasunęły się z wycieczką na Giewont. Widoki jednak niezapomniane i przymknęliśmy oko na te tłumy. Z dziećmi stosunkowo łatwo wejść na ten szczyt, bo droga w miarę bezpieczna, choć stopnie dość wysokie, więc nasza najmłodsza mocno się natrudziła. Na szczycie południowa przekąska złożona z kanapek i powrót na parking na dole.


Z Puy Mary skierowaliśmy się drogą prowadzącą przez przełęcz Perthus (Col du Perthus) do Lioran, skąd kursuje kolejka linowa na Plomb du Cantal.


To był nasz drugi cel dzisiejszego dnia uzależniony od pogody, a że było słonecznie, to wjechaliśmy jeszcze na tę górę. Dokładnie mówiąc, kolejką wjeżdża się pod szczyt, do którego trzeba dojść piechotą. My podziwialiśmy tylko widoki przy górnej stacji kolejki i po niedługim czasie wróciliśmy z powrotem. Kolejka linowa, już druga tego lata, znów wzbudziła emocje u dzieci i przypomniała nam przejazdy na Kasprowy. Tylko z biletami nie było żadnych problemów ;)


Pod szczytem Plomb du Cantal i na Puy Mary przyglądaliśmy się paralotniarzom dziś szybującym w dużych ilościach nad okolicznymi górami i dolinami. Było co podziwiać!


Potem jeszcze zakupy w supermarkecie i powrót na kemping, żeby zdążyć na kąpiel w basenie i wieczorną obiadokolację. Po drodze znów bajkowe pola, lasy i wulkaniczne, osamotnione góry. I krowy w dużych ilościach. W regionie Cantal - brązowe z rogami rasy Salers, a tu w okolicach Aveyron - białe i beżowe - rasy Aubrac. Region słynie z produkcji serów. Aż sześć lokalnych serów posiada apelację AOC (tak jak wino - symbol najwyższej jakości). Wieczorem było degustowanie dwóch z nich (młodego sera twardego Cantal i miękkiego z charakterystyczną ziemistą skórką Saint-nectaire). Oba w połączeniu z winem pyszne, choć mojemu mężowi, który w ogóle nie przepada za serami, przypadł do gustu tylko Cantal).

[Pisane w piątek 15 lipca 2011 r. wieczorem. Tym razem w domku nie mamy internetu i trzeba chodzić z laptopem do kempingowego baru. Tekst na blogu ukaże się pewnie dopiero w sobotę.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz