czwartek, 30 czerwca 2011

W Carcassonne

Miasteczko Carcassonne, choć bardzo oblężone przez turystów, urzekło nas ogromnie. Co prawda dojazd na miejsce z naszego kempingu zajął nam aż dwie godziny, ale było naprawdę warto. Tym bardziej, że podróż lokalnymi drogami wzdłuż wybrzeża, a potem przez plantacje winorośli w Corbieres i Aude okazała się bardzo sympatyczna.


Carcassonne to chyba najbardziej znana średniowieczna twierdza w tym rejonie Francji. Stare miasto otoczone podwójnymi murami obronnymi odwiedza mnóstwo turystów - tak było i dzisiaj. Przypominało nam Prowansję z zeszłego roku, z ogromną ilością sklepików z pamiątkami i cenami dla turystów wszelkich narodowości. Zwiedzaliśmy zamek Chateau Comtal - interesujący, i dla dorosłych i dla dzieci, z pięknymi widokami z wież oraz ciekawym filmem na początku.


Potem wędrówka przez miasteczko do katedry St. Nazaire i niezapomniany występ rosyjskiej grupy chóralnej, na który trafiliśmy zupełnie przypadkiem. Choć zamek i miasto było odbudowywane w XIXw., to i tak czuć tu dotknięcie historii na każdym kroku. Dziś dostępna do zwiedzania była tylko niewielka część murów zamkowych - wejście na północną część murów było zamknięte, więc ta część atrakcji nas ominęła.

Jeszcze obiad - zamówiłam małże - pyszne i w ilościach trudnych do spożycia (1 kg...;) Reszta rodziny wybrała tradycyjne francuskie danie czyli pizzę :)


W drodze powrotnej udało się nam zdążyć na ostatnie zwiedzanie dawnego cysterskiego klasztoru Fontfroide (Abbaye de Fontfroide). Zwiedzanie było z przewodnikiem, oczywiście po francusku, więc dla dzieci stanowiło nie lada próbę cierpliwości.


Opactwo polecamy - takich krużganków i ogrodu lawendowo-różanego jeszcze tu nie widzieliśmy. Krużganki przypomniały nam klasztor Hieronimitów w Lizbonie...


Jutro przerwa w wycieczkach - świętujemy urodziny naszej córki. Na życzenie jubilatki - plaża przez cały dzień :)

środa, 29 czerwca 2011

Zamki - twierdze katarów Queribus i Peyrepertuse

Dziś sporo było jeżdżenia i wspinania się po górskich ścieżkach. Tak jak planowaliśmy, naszym celem stały się dwa katarskie zamki położone wysoko na wierzchołkach gór. Najpierw po drodze wjechaliśmy na górę Força Real z maleńkim kościółkiem na szczycie (jakoś dziwnie nazywanych tutaj ermitage'ami) i piękną panoramą całej okolicy.


Było bardzo wietrznie, ale to była dopiero próbka wichru, który czekał na nas wysoko w górze w Queribus - średniowiecznej twierdzy katarów. Ruch religijny katarów rozwijał się na tych terenach w XI - XIII w. - pozostały po nich malowniczo położone twierdze.


Takiego wiatru jak dziś nie pamiętam w swoim życiu. Aż trudno było iść w niektórych miejscach. Na szczęście mieliśmy polary i kurtki z kapturami.


Z Queribus widać było drugi nasz cel - zamek, a właściwie dwa zamki, w Peyrepertuse. Tu także trzeba było dojść wąską górską ścieżką. Widoki rekompensowały wszelkie trudy.


Na koniec po drodze do domu przejechaliśmy przez Gorges de Galamus, piękną dolinę której krótki odcinek poprowadzony jest na bardzo wąskiej półce wykutej w skale. W sezonie na tym odcinku obowiązuje ruch wahadłowy sterowany sygnalizacją świetlną. Dziś sygnalizacja jeszcze nie działała, ale szczęśliwie nie spotkaliśmy nikogo jadącego z przeciwnej strony. Zaraz potem rozpadał się deszcz, prawdziwa ulewa, więc nie udało się dobrze obfotografować tej okolicy. Być może tu jeszcze wrócimy...

wtorek, 28 czerwca 2011

Wyprawa do klasztoru St-Martin-du-Canigou

Bywa, że plany zmieniamy w trakcie wycieczki. Dziś mieliśmy w planach co innego, ale musieliśmy zboczyć z planowanej trasy i pojechać po paliwo (nie zawsze stacje benzynowe są po drodze) i wyszło, że będzie bliżej nam zajrzeć do St. Martin du Canigou, który planowaliśmy zobaczyć podczas innej wycieczki.
Niezbyt przygotowani, w lekkich sandałkach wyruszyliśmy z parkingu w małej wiosce Casteil w stronę benedyktyńskiego klasztoru Św. Marcina. Wycieczka okazała się dla dzieci prawdziwą górską wyprawą, podejście zajęło nam około godziny, ale było warto wejść w górę kilkaset metrów. Dzieci trochę marudziły, jednak po drodze przybłąkał się do nas pies, który urozmaicił nam trudy podejścia.


Sam klasztor można zwiedzać tylko z przewodnikiem o ściśle wyznaczonych porach, ale także ciekawie i warto jest wspiąć się do punktu widokowego i obejrzeć opactwo z lotu ptaka.


Zwiedzanie trwa około godziny, po francusku, więc dzieciom bardzo się dłużyło. W sklepiku klasztornym otrzymaliśmy ulotkę po polsku, bo podobno sporo Polaków dociera w to miejsce. Mnie zauroczyły ogrody klasztorne otoczone krużgankami. Bardzo urokliwe miejsce.


Niestety nieodpowiednie obuwie dało się nam we znaki i trzeba było wracać z poobcieranym nogami i rozerwanym sandałem. Dopiero woda w basenie uleczyła wszelkie
rany ;)

Jutro planujemy zamki Katarów - o ile nie zabraknie nam paliwa :P

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Zwiedzanie Perpignan

Dziś zwiedzaliśmy Perpignan - miasto na wpół katalońskie na wpół francuskie. Zaskoczyło nas swoją wielkomiejskością, sporo starych kamienic, chodniki na ulicy wykładane marmurem, sklepy znanych marek, piękne fontanny, place zabaw, na których szalały dzieci - przypominało trochę Paryż.

Szczególnie urokliwa okazała się promenada wysadzana platanami.

A to jeden z najsłynniejszych zabytków miasta, stara giełda morska Loge de Mer, teraz mieści knajpę.


Zwiedzaliśmy także katedrę i Pałac Króla Majorki, gdzie jak zwykle zainteresowanie wzbudzały wszelkie tajemne drzwi i lochy. Dość wyczerpujące było to zwiedzanie, więc po południu na dzieci czekał zasłużony basen :)

niedziela, 26 czerwca 2011

Przejażdżka wzdłuż Cote Vermeille

Lubię takie dni jak dziś, gdy nigdzie się nie spieszymy i niczego specjalnie nie planujemy. Zwyczajnie obserwujemy co nam przyniesie dzień... I przeważnie wychodzi ciekawie :)

Jedynym punktem dzisiejszego dnia była poranna Msza Św. w lokalnym kościele. Bardzo byliśmy ciekawi czy i tutaj spotkamy polskiego księdza, tak jak się to nam kilkakrotnie zdarzyło w Prowansji. Weszliśmy do kościoła i wszystko od razu było jasne: to nie Polak. Ksiądz miał ciemny kolor skóry. Nawet trochę byliśmy zawiedzeni, szczególnie dzieci, dla których sporą atrakcją były te polskie akcenty niedzielne. Po mszy wychodzimy z kościoła i co słyszymy? Ksiądz na zewnątrz rozmawia z ludźmi...po polsku. Okazało się, że oprócz nas była jeszcze jedna rodzina z Polski, zagadali do księdza skąd są, a on od razu się ożywił i zaczął płynnie mówić po polsku. Opowiadał, że odwiedza regularnie Warszawę i ma tu na miejscu sporo znajomych z Polski. Umówiliśmy się za tydzień na dłuższą pogawędkę.

Na zdjęciu wczorajszym znalazła się dolna część wieży kościelnej w Canet en Roussillon z pięknym kwietnikiem. Okazało się, że ciekawa jest także jej górna część. Bez krzyża, ale za to z flagą katalońską.


Po mszy dzieci zapragnęły morza, więc wybraliśmy się w objazd wybrzeża aż do granicy hiszpańskiej, aby przyjrzeć się plażom i zatrzymać się na jednej z nich. Wybrzeże nas urzekło. Do tego stopnia, że pojechaliśmy jeszcze kawałek w Hiszpanii, podziwiając śródziemnomorskie klify i uprawy winorośli na zboczach Pirenejów.


Fachowo ta część wybrzeża francuskiego nazywa się Cote Vermeille - właśnie sprawdziłam w przewodniku (człowiek, pisząc bloga też się dużo uczy;) - ciągnie się ono aż do Costa Brava. Widok Costa Brava z oddali na zdjęciu powyżej.

A tu na jednym z przystanków, gdy robiliśmy zdjęcia i jedliśmy kanapki, mieliśmy ciekawe towarzystwo.


Plaże podczas naszej nadmorsko-pirenejskiej przejażdżki wydały się nam albo zbyt trudno dostępne albo zbyt tłoczne albo zbyt brudne w środku miasteczek, więc w końcu wylądowaliśmy pod wieczór na naszej wczorajszej plaży. Też tłocznej, jak to w niedzielę, ale za to z wielkimi falami. No i udało się pogodzić wzajemne interesy, a po drodze jeszcze zjeść późny obiad na kempingu.

sobota, 25 czerwca 2011

To jest jednak Canet en Roussillon

Wczoraj żyłam w przeświadczeniu, że przyjechaliśmy na odpoczynek do Perpignan, ale dziś okazało się, że to jest jednak Canet en Roussillon, niewielka miejscowość położona dużo bliżej morza niż słynne Perpignan, i bardzo urokliwa.

Sobota należała do dzieci: przed południem wyprawa nad morze, potem obiad na kempingu i sjesta zwyczajem francuskim, następnie basen i wieczorkiem spacerek na hulajnogach do centrum miasteczka. Plaża w Canet-Plage, po drugiej stronie portu (Plage du Sardinal) okazała się super. Szeroka, niezbyt dużo ludzi, ładny piasek i przyjemny brzeg z piaskiem i małymi kamyczkami. Aż nie chciało się wychodzić z wody.
Z naszego kempingu musieliśmy podjechać tam samochodem, ale jest niedaleko i pewnie jeszcze się tam wybierzemy.


Na obiad jedliśmy dziś polskie jedzenie czyli pyszne gołąbki Babci z ziemniakami. Babcię gorąco pozdrawiamy! Mięsko w słoikach pyszności :) Niestety próbowanie francuskich specjałów odbywa się dość opornie z naszymi dziećmi, a najbardziej smakuje im to, co już znają. Dziś nawet były marzenia, żeby Babcia otworzyła sieć restauracji analogicznie do MacDonalds'a i żeby w każdym kraju, który odwiedzamy, była możliwość skosztowania jej specjałów. Póki co specjały wozimy w słoikach ;)

Canet en Roussillon w sumie nas dość pozytywnie zaskoczyło. Pospacerowaliśmy po Centre de Ville. Dość sennie, ale ładnie, nowe i stare domy ładnie skomponowane ze sobą i można dojść piechotką z kempingu, co w sumie rzadko się nam dotąd zdarzało.






Szczególnie upodobałam sobie knajpkę blisko zamku, ale dziś wszystko było zarezerwowane. Może uda się innym razem.

piątek, 24 czerwca 2011

W Perpignan

Przed wieczorem dotarliśmy na pierwsze miejsce naszego pobytu. Przemierzyliśmy dziś niezły kawałek Francji, w większości autostradami. Najpiękniejsze widoki podziwialiśmy w południowym Masywie Centralnym i w samej Langwedocji - krainie gór, jezior i morza. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy wiadukcie Millau. Jest to oddany kilka lat temu malowniczy most poprowadzony nad doliną rzeki Tarn. Podobno bije wszelkie rekordy wysokości na skalę światową, dzieło znanego u nas Sir Normana Fostera.


Od dziś będziemy mieszkać w Perpignan, na samym końcu francuskiego wybrzeża Morza Śródziemnego. Do granicy hiszpańskiej jest stąd już tylko kilkanaście kilometrów, z czego oczywiście zamierzamy skorzystać. Ulokowaliśmy się na dosyć sympatycznym i o dziwo, dość pustym o tej porze, kempingu. Dzieci zdążyły przetestować baseny przed zamknięciem. Jutro zapewne ciąg dalszy ;)

czwartek, 23 czerwca 2011

Nous sommes en France! Jesteśmy we Francji !

Nocujemy w Miluzie (Mulhouse). Dziś przejechaliśmy ponad 1000 km. Jazda sympatyczna, cały czas autostradą przez Niemcy, bez ograniczeń prędkości - tylko jeden niewielki korek. Do tego piękne widoki i place zabaw przy miejscach postojowych.

Po południu około 16-stej nasza nawigacja pokazała, że do celu mamy 370 km i 2 godziny 50 minut do przejechania. Wydało się to nam mocno zabawne, bo wczoraj na przejechanie podobnego dystansu, tyle że w Polsce, potrzeba było ponad 7 godzin...;)

Teraz nasze dzieci nie mogą sobie wyobrazić sklepów, w których były tylko puste półki. Być może i dla naszych wnuków, będzie oczywiste przejechanie samochodem z jednego krańca Polski na drugi w ciągu kilku godzin. To będzie prawdziwa rewolucja...

Wreszcie wakacje :)

Przed nami Langwedocja. Dziś tuż po zakończeniu roku szkolnego wyruszyliśmy w długą podróż. Nocujemy we Wrocławiu, gdzie przywitała nas burza i rzęsisty deszcz. Takich błyskawic na całe niebo nie widzieliśmy dawno. Dzieci się zachwycały, my mniej...
Jutro kolejne kilometry do pokonania.