czwartek, 7 lipca 2011

Cuxa, Villefranche i Andorra

Wczorajszy dzień obfitował w atrakcje do tego stopnia, że już po powrocie nie miałam czasu siadać do komputera. Dziś spokojniej - przygotowujemy się do jutrzejszego wyjazdu, pierzemy (ach jak ja kocham kempingi, że można tu poprać wszystko w pralce ;), kąpiemy się w basenie, a po obiedzie w planach jest plaża.

Wczoraj wybraliśmy się oglądać miejsca, na które nie starczyło nam czasu przy zwiedzaniu klasztoru na zboczach Canigou, a więc bardzo stare, przedromańskie opactwo St-Michel-de-Cuxa oraz miasteczko Villefranche. Klasztor Cuxa jest w przybliżeniu tak stary, jak nasze polskie chrześcijaństwo i to robi wrażenie. Ciekawa jest historia ołtarza zbudowanego z materiałów z czasów rzymskich, który podczas rewolucji francuskiej został zrabowany i sprzedany, a potem w naszych czasach (1970) został odnaleziony jako balkon w prywatnym domu w Vinca. Teraz jest na miejscu w kościele.


Myślę, że warto oglądać Cuxę na początku zwiedzania serii klasztorów, bo inne miejsca mogą robić mimo wszystko większe wrażenie. Z pewnością jest to jednak rzecz warta zobaczenia. Z opactwa skierowaliśmy się w stronę Villefranche-de-Conflent, miasteczka - twierdzy położonej w najwęższym doliny rzeki Tet. Villefranche bardzo nam się podobało, szczególnie chodzenie wzdłuż murów obronnych. Bardzo doceniamy fakt, że są one zadaszone, więc nie trzeba było się prażyć w słońcu. Potem okazało się, że trasa na murach prowadzi na dwóch poziomach. Była to dla nas niespodzianka.


Miasteczko ma miły klimat, sporo ciekawych sklepików, a przy tym mniej ludzi niż w innych tego typu miejscach. Z dołu podziwialiśmy Fort Liberia, z czasów napoleońskich, które też wydaje się ciekawe (wchodzi się podziemnym tunelem), ale nie starczyło już czasu na wspinaczkę.


Z Villefranche prowadzi bardzo ciekawa linia kolejowa - mały żółty pociąg Le Petit Train Jaune, który jedzie aż pod granicę hiszpańską do Latour-de-Carol. Początkowo rozważaliśmy przejażdżkę tą kolejką, trasa wspina się ponad 1000 metrów w górę, ale ostatecznie podziwialiśmy jej trasę z samochodu, jadąc wysoko w Pireneje. Pociąg nie jeździ zbyt często i trasa jest długa - obawialiśmy się, że nasze dzieci mogłyby marudzić. Rozkład sfotografowaliśmy, gdy ktoś był zainteresowany :)


No i trzeci punkt naszego wczorajszego dnia, księstwo Andorry. To miejsce nie było pewne, że się tam wybierzemy, ale ponieważ nie było późno i dzieci były chętne, to pojechaliśmy. W sumie mamy dość mieszane uczucia. Pojechaliśmy przez Hiszpanię, droga prowadziła dolinami z pięknymi widokami na Pireneje. Sam wjazd był męczący, aż do samej Andorry la Vella ciągną się centra handlowe, hotele i wszelakiej maści sklepy i składy, ograniczenie prędkości do 40km/h i sznur samochodów i autokarów w drodze po tańsze zakupy (ceny trochę niższe niż we Francji i Hiszpanii ze względu na brak podatku vat). W samej stolicy dodatkowo banki i wytworne apartamentowce. Specyficzne miejsce, przypominające Monaco a zwłaszcza San Marino. Próbując uciec od tego bazaru pojechaliśmy najpierw drogą CG3 do Ordino a potem piękną widokową drogą CS340 wysoko w górę a następnie w dól do głównej doliny i drogi CG2. Widoki rzeczywiście były bajkowe (ciągle jednak byliśmy pioruńsko głodni).


No cóż, restauracją, która była obiektem marzeń naszych dzieci był... McDonald's. No i znaleźliśmy MD oraz miejsce do zaparkowania - na wysokości około 2300 m n.p.m ;) ciągle jeszcze w Andorze, w miejscowości Pas de la Casa. Radość była taka, że moglibyśmy występować w reklamie tej sieci...:)


Do Pas de la Casa trzeba przejechać przez przełęcz Port d'Envalira (2408m npm). Zjeżdżając z niej ujrzeliśmy góry w morzu mgieł. Piękny widok, jeden z najpiękniejszych, które nam było tu dane zobaczyć, więc może warto jednak było jechać tak daleko...


Wracając do Francji, ciągle mogliśmy podziwiać bajkowe Pireneje, miejscami przypominające nasze Tatry Zachodnie. Krótki odcinek przez przełęcz Col de Puymorens przebijaliśmy się przez chmury, mgła była gęsta jak mleko a my czuliśmy się jak w samolocie podchodzącym do lądowania...


Jutro czeka na nas Barcelona, kolejny etap naszej podróży. Spędzimy tam parę dni w hotelu, a potem powrót do Francji i kemping w innym miejscu. Canet en Roussillon będziemy miło wspominać :)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz