czwartek, 14 lipca 2011

Cuda natury: Aven Armand i Gorges du Tarn


Wczorajszy dzień przywitał nas po raz pierwszy od dwudziestu paru dni naszych wakacji deszczem i mgłą. Patrzyliśmy w okno i nie mogliśmy uwierzyć. Krajobraz zmieniał się jak w kalejdoskopie, na góry nachodziły chmury, potem znikały, pojawiała się mgła, znikała, pojawiał się deszcz, a potem przestawało padać. Po śniadaniu i pysznej kawie w gościnnym hotelu Balladins ruszyliśmy w stronę masywu Casse Mejean, a dokładnie wąwozu rzeki Tarn (Gorges du Tarn). Na początku widoczność była dobra, ale z czasem zachmurzenie się zwiększyło. Przejechaliśmy doliną rzeki Dourbie (Canyon de la Dourbie), następnie drogą C2 (bardzo wąsko,z dreszczykiem emocji) i D29 skierowaliśmy się do La Rozier.
Ale że zaczęła się mżawka, uznaliśmy, że taka pogoda jest w sam raz na zwiedzanie jaskiń. Skręciliśmy więc w dolinę rzeki Jonte na drogę D996 i skierowaliśmy się do jaskini Aven Armand. Sama dolina Jonte (Gorges de la Jonte) okazała się bardzo piękna, z wartko meandrującą rzeką, a wokół wysokie wapienne skały.

Gdy dotarliśmy do jaskini, padało już porządnie. Gdyby nie deszcz, kto wie, pewnie byśmy do Aven Armand nie dotarli, a było naprawdę warto. Wielka sala pełna stalagmitów sprawiała wrażenie jak ze snu. Do jaskini zjeżdżało się funikularką, co dla dzieci też było nie lada atrakcją.


Zwiedzanie groty trwało około 45 minut, nie za dużo, żeby się zmęczyć, ale pora była obiadowa, więc głód dał o sobie znać. W barze obok jaskini zjedliśmy francuski posiłek, czyli obiad złożony z 3 części i trwający w sumie ponad godzinę. Ciągle ciężko nam przychodzi przeznaczenie tak długiego czasu na obiad, więc rzadko decydujemy się na tę opcję. Menu du jour zawierało quiche au bleu d'Auvergne (z łagodnym tutejszym serem pleśniowym oraz szynką) i z zieloną sałatą, potem była kaczka canard confit z kalafiorem w sosie beszamelowym, a na deser gofr z cukrem + kawa. Wszystko świeżutkie i pyszne, żadnej mowy o odgrzewaniu w kuchence mikrofalowej, co w Polsce zdarza się w tego typu miejscach. Oczywiście dzieci zamówiły starym zwyczajem frytki i tylko popróbowały naszych dań, z mniejszym lub większym apetytem ;) Do posiłków zamawiamy zwykle dzbanek zwykłej wody, co wychodzi najtaniej, bo nic się za to tutaj nie płaci.

Objedzeni jak bąki (trochę za dużo tego jedzenia jak dla nas), wyruszyliśmy w stronę wąwozu rzeki Tarn. Najpierw wygodną drogą D986 do Ste-Enimie, a potem już wzdłuż pięknej rzeki Tarn, aż do Le Lozier, skąd zresztą rano wyruszaliśmy.


Po drodze wspięliśmy się (samochodem) na Point Sublime, skąd rozciąga się ogromna panorama doliny rzeki. Rzeczywiście było pięknie. Trochę przypominało dolinę Ardeche, nie wiem, co piękniejsze. Tu i tu była możliwość spływu kajakiem, z czego oczywiście my nie korzystaliśmy. Ta atrakcja jeszcze przed nami.


A potem już podróż na nasz drugi kemping, trochę autostradą, trochę drogami lokalnymi. Późnym wieczorem dotarliśmy nad jezioro de la Selves (Lac de la Selves), gdzie spędzimy najbliższe kilka dni w kompletnej głuszy, pośród lasów, łąk i łagodnych wzgórz. Oczywiście mamy w planach kilka fajnych wycieczek ;) Właśnie sprawdziłam, że ciągle jesteśmy w regionie Aveyron.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz