sobota, 25 czerwca 2011

To jest jednak Canet en Roussillon

Wczoraj żyłam w przeświadczeniu, że przyjechaliśmy na odpoczynek do Perpignan, ale dziś okazało się, że to jest jednak Canet en Roussillon, niewielka miejscowość położona dużo bliżej morza niż słynne Perpignan, i bardzo urokliwa.

Sobota należała do dzieci: przed południem wyprawa nad morze, potem obiad na kempingu i sjesta zwyczajem francuskim, następnie basen i wieczorkiem spacerek na hulajnogach do centrum miasteczka. Plaża w Canet-Plage, po drugiej stronie portu (Plage du Sardinal) okazała się super. Szeroka, niezbyt dużo ludzi, ładny piasek i przyjemny brzeg z piaskiem i małymi kamyczkami. Aż nie chciało się wychodzić z wody.
Z naszego kempingu musieliśmy podjechać tam samochodem, ale jest niedaleko i pewnie jeszcze się tam wybierzemy.


Na obiad jedliśmy dziś polskie jedzenie czyli pyszne gołąbki Babci z ziemniakami. Babcię gorąco pozdrawiamy! Mięsko w słoikach pyszności :) Niestety próbowanie francuskich specjałów odbywa się dość opornie z naszymi dziećmi, a najbardziej smakuje im to, co już znają. Dziś nawet były marzenia, żeby Babcia otworzyła sieć restauracji analogicznie do MacDonalds'a i żeby w każdym kraju, który odwiedzamy, była możliwość skosztowania jej specjałów. Póki co specjały wozimy w słoikach ;)

Canet en Roussillon w sumie nas dość pozytywnie zaskoczyło. Pospacerowaliśmy po Centre de Ville. Dość sennie, ale ładnie, nowe i stare domy ładnie skomponowane ze sobą i można dojść piechotką z kempingu, co w sumie rzadko się nam dotąd zdarzało.






Szczególnie upodobałam sobie knajpkę blisko zamku, ale dziś wszystko było zarezerwowane. Może uda się innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz