Wczoraj żyłam w przeświadczeniu, że przyjechaliśmy na odpoczynek do Perpignan, ale dziś okazało się, że to jest jednak Canet en Roussillon, niewielka miejscowość położona dużo bliżej morza niż słynne Perpignan, i bardzo urokliwa.
Sobota należała do dzieci: przed południem wyprawa nad morze, potem obiad na kempingu i sjesta zwyczajem francuskim, następnie basen i wieczorkiem spacerek na hulajnogach do centrum miasteczka. Plaża w Canet-Plage, po drugiej stronie portu (Plage du Sardinal) okazała się super. Szeroka, niezbyt dużo ludzi, ładny piasek i przyjemny brzeg z piaskiem i małymi kamyczkami. Aż nie chciało się wychodzić z wody.
Z naszego kempingu musieliśmy podjechać tam samochodem, ale jest niedaleko i pewnie jeszcze się tam wybierzemy.
Na obiad jedliśmy dziś polskie jedzenie czyli pyszne gołąbki Babci z ziemniakami. Babcię gorąco pozdrawiamy! Mięsko w słoikach pyszności :) Niestety próbowanie francuskich specjałów odbywa się dość opornie z naszymi dziećmi, a najbardziej smakuje im to, co już znają. Dziś nawet były marzenia, żeby Babcia otworzyła sieć restauracji analogicznie do MacDonalds'a i żeby w każdym kraju, który odwiedzamy, była możliwość skosztowania jej specjałów. Póki co specjały wozimy w słoikach ;)
Canet en Roussillon w sumie nas dość pozytywnie zaskoczyło. Pospacerowaliśmy po Centre de Ville. Dość sennie, ale ładnie, nowe i stare domy ładnie skomponowane ze sobą i można dojść piechotką z kempingu, co w sumie rzadko się nam dotąd zdarzało.
Szczególnie upodobałam sobie knajpkę blisko zamku, ale dziś wszystko było zarezerwowane. Może uda się innym razem.
sobota, 25 czerwca 2011
To jest jednak Canet en Roussillon
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz