Lubię takie dni jak dziś, gdy nigdzie się nie spieszymy i niczego specjalnie nie planujemy. Zwyczajnie obserwujemy co nam przyniesie dzień... I przeważnie wychodzi ciekawie :)
Jedynym punktem dzisiejszego dnia była poranna Msza Św. w lokalnym kościele. Bardzo byliśmy ciekawi czy i tutaj spotkamy polskiego księdza, tak jak się to nam kilkakrotnie zdarzyło w Prowansji. Weszliśmy do kościoła i wszystko od razu było jasne: to nie Polak. Ksiądz miał ciemny kolor skóry. Nawet trochę byliśmy zawiedzeni, szczególnie dzieci, dla których sporą atrakcją były te polskie akcenty niedzielne. Po mszy wychodzimy z kościoła i co słyszymy? Ksiądz na zewnątrz rozmawia z ludźmi...po polsku. Okazało się, że oprócz nas była jeszcze jedna rodzina z Polski, zagadali do księdza skąd są, a on od razu się ożywił i zaczął płynnie mówić po polsku. Opowiadał, że odwiedza regularnie Warszawę i ma tu na miejscu sporo znajomych z Polski. Umówiliśmy się za tydzień na dłuższą pogawędkę.
Na zdjęciu wczorajszym znalazła się dolna część wieży kościelnej w Canet en Roussillon z pięknym kwietnikiem. Okazało się, że ciekawa jest także jej górna część. Bez krzyża, ale za to z flagą katalońską.
Po mszy dzieci zapragnęły morza, więc wybraliśmy się w objazd wybrzeża aż do granicy hiszpańskiej, aby przyjrzeć się plażom i zatrzymać się na jednej z nich. Wybrzeże nas urzekło. Do tego stopnia, że pojechaliśmy jeszcze kawałek w Hiszpanii, podziwiając śródziemnomorskie klify i uprawy winorośli na zboczach Pirenejów.
Fachowo ta część wybrzeża francuskiego nazywa się Cote Vermeille - właśnie sprawdziłam w przewodniku (człowiek, pisząc bloga też się dużo uczy;) - ciągnie się ono aż do Costa Brava. Widok Costa Brava z oddali na zdjęciu powyżej.
A tu na jednym z przystanków, gdy robiliśmy zdjęcia i jedliśmy kanapki, mieliśmy ciekawe towarzystwo.
Plaże podczas naszej nadmorsko-pirenejskiej przejażdżki wydały się nam albo zbyt trudno dostępne albo zbyt tłoczne albo zbyt brudne w środku miasteczek, więc w końcu wylądowaliśmy pod wieczór na naszej wczorajszej plaży. Też tłocznej, jak to w niedzielę, ale za to z wielkimi falami. No i udało się pogodzić wzajemne interesy, a po drodze jeszcze zjeść późny obiad na kempingu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz